Wybaczcie jakość zdjęć, ale prawie ciągle padało i często nie wiedziałam, czy robię zdjęcie temu, czemu chcę.
Gdzie spaliśmy?
10 minut piechotą od rynku. W hotelu Campanile. O tu:
Trafiliśmy na ten hotel na: www.booking.com/(…)wroclawwroc.pl.html…
Hotel ok, pokoje nie były klitkami, obsługa miła, trochę słychać rano tramwaje, ale parking pod hotelem za free, drogie śniadania, ale McDonald za rogiem.
Dotarliśmy do Wrocławia w środę 01.05. Zameldowaliśmy się w hotelu, zgarnęliśmy mapę miasta
i poszliśmy na rynek a tam dziki tłum – koncert Oddziału Zamkniętego i pełno ludzi z gitarami (bili rekord).
Wcześniej wykupiliśmy jedzeniowy Okazik właśnie na rynku i tak trafiliśmy do Beatki. Zamówiliśmy to, na co mieliśmy kupon – placki ziemniaczane z sosem z mięsem z piersi z kurczaka + cola (9,50zł). Dla mnie jedzenie do zaakceptowania, ale obsługa trochę nie (wyrzucali nas, pomimo, że nie mieli wielu klientów, przynieśli rachunek i dziękowali nie pytając, czy chcemy kolejne piwo).
Zrobiliśmy kółko na rynku i wysoko nad głowami rzuciła nam się w oczy pewna kładka, o której pisaliście w komentarzach. Idziemy!
Bilety – normalny 4 zł i po raz kolejny obsługa jakaś niemiła (może za dużo ludzi obsługują i stąd ten chłód i brak życzliwości?)
I zarzut do Wrocławia – NIGDZIE nie ma porządnych tablic wyjaśniających historię i ciekawostki związane z danym miejscem, a jeżeli są (patrz niżej) to jest to prawie odpadająca kartka A4 przyklejona na taśmę klejącą. No błagam. Często turysta dochodzi do jakiegoś ciekawego miejsca i nie wie, na co trafił.
Mieliśmy przewodnik w komórce i wydrukowane Wasze komentarze, więc wiedzieliśmy, że trafiliśmy na Mostek Czarownic w Katedrze św. Marii Magdaleny. Widok świetny, więc jak na początek zwiedzania wejście tu było strzałem w 10. Widzimy z góry rynek i zaczynamy orientować się w topografii miasta. Czytamy ciekawostki o Wrocławiu i idziemy dalej.
Po drodze napotykamy na krasnale. Na miejscu dowiedzieliśmy się, że początki krasnalowego szaleństwa związane są z działalnością Pomarańczowej Alternatywy.
I tu też aż się prosi o tablicę, wyjaśnienia. Dlaczego Ci ludzie robią zdjęcia jakiemuś lokalowi (z chwytliwym hasłem nad wejściem)? Po pierwsze jest to najstarsza wrocławska karczma – Piwnica Świdnicka w budynku Ratusza, po drugie u góry nad wejściem oprócz napisu są też rzeźby – pijany facet i żona z butem w ręku (nie dziwię się żonie ). Podobno przedstawia to walkę postu z karnawałem.
Ale my nie po piwo, ale po coś słodkiego. I tak trafiliśmy do Czeskiego filmu, gdzie zakręcona obsługa (prawdziwy Czeski film ) najpierw nie zrozumiała naszych mężów, a potem podała pyszne ciasta i napoje (dobre, ciepłe kakao).
Ostatnim punktem tego dnia był premierowy pokaz wrocławskiej fontanny przy Hali Stulecia. Ekstra pokaz, aż się dziwię, że był darmowy.
Tu macie pokaz z yt
Dzień drugi, za oknem ziąb i deszcz. Jesteśmy zmuszeni wybierać zadaszone atrakcje.
2 maja to Dzień Flagi RP, więc nie dziwi nas widok na rynku.
Mijamy fontannę piłkarską na placu Wita Stwosza.
Pomnik „siedzę na koniu”. Szukałam, ale nie mam pojęcia co upamiętnia ten pomnik/odlew/rzeźba.
To zdjęcie pokazuje jak komfortowo zwiedza się miasto w deszczu Na placu przed Uniwersytetem natknęliśmy się na Szermierza. Dwie nagie kobiety siedzą i trzymają na barkach mężczyznę ze szpadą. Ciekawostka: podobno szermierz to autoportret autora rzeźby, którego wrocławscy studenci ograli w karciochy do tego stopnia, że został goły i wesoły. No dobrze, ze szpadą
Idziemy do Muzeum Uniwesytetu Wrocławskiego. Wybraliśmy dwie sale – Aulę Leopoldyńską i Wieżę Matematyczną.
Nie powiem, barokowa aula robi kolosalne wrażenie. Warto być przygotowanym i mieć ze sobą opis znajdujących się w niej rzeźb i obrazów – bo inaczej wejdziemy i wyjdziemy niewzruszeni.
Kolejne miejsce to wieża matematyczna. Miły Pan każe nam zwrócić uwagę na portrety rektorów i linię 17 południka w podłodze. Przez ponad 100 lat było tutaj obserwatorium astronomiczne.
4 panie to: Teologia (trzyma krzyż i księgę), Filozofia (z globusem i cyrklem), Temida (waga szalkowa i papieska tiara) i Medycyna (wężową laska Eskulapa)
Z 40 metrowej wieży oglądamy Odrę.
Wkładamy głowy na plac przed Ossolineum. Budynek jest piękny – to dawny klasztor Krzyżowców z Czerwoną Gwiazdą (jedyny klasztor męski założony przez kobietę!).
W centrum ogrodu mamy pomnik poety okresu baroku, Angelusa Silesiusa, urodzonego w 1624 roku we Wrocławiu (nagrody literackie Angelusa są wręczane).
Wstępujemy do Hali Targowej – początkowow miały powstać 4 takie hale i zastąpić ryneczki. Została jedna. Z zewnątrz wygląda średnio.
Ale wewnątrz zaczyna się robić ciekawie. Żelbetonowe łuki o rozpiętości 19m i wysokości 20m robią wrażenie.
Wrocławianie pewnie od razu wiedzieli, gdzie się kierowaliśmy od początku. Oczywiście, słynna Panorama Racławicka.
I krasnal Kościuszko na koniu.
25 zł za bilet – sporo, no ale zobaczymy po obiedzie co to za cudo.
Szybki obiad w Galerii Italiana.
Pizza w Capri (pycha, a oliwa jako dodatek ekstra!).
I lody w polecanym przez Was Tralalala.
I teraz przyszedł czas na Panoramę. Od Pani pilnującej ciszy (serio!) dowiedzieliśmy się, że dziennie w weekendy odwiedza to miejsce ponad 2000 osób (x 25zł normalny bilet, wejście co pół godziny).
Oddajemy ubrania do szatni (darmowa) i przechodzimy tunelem do okrągłej sali, gdzie znajduje się obraz olejny (ciekawostki: do namalowania obrazu użyto płótna długości 120 metrów na 15 metrów (z czego przestrzeń malarska ma w sumie długość 114 metrów oraz wysokość 15)).
Wygląda to tak:
Mamy kilka minut, żeby się rozejrzeć.
Michał prowadzi mnie przed Tadeusza Kościuszkę.
I zaczyna się show – z głośników płynie historia miejsca i bitwy, a wycieczka przesuwa się szybko wkoło obrazu.
I jak?
Po wyjściu miałam ochotę dać kopniaka w tyłek managerowi tego miejsca. Jak można tak spierniczyć taki potencjał! Po pierwsze – co to za cena – 25 zł (no ok, w cenie jest szatnia i na miejscu dowiadujemy się pokątnie, że z tym biletem wejście do Muzeum Narodowego jest tego dnia a free – co z tego, skoro Muzeum jest do 17, a my mamy pokaz obrazu o 17 , najlepiej przybiec rano, kupić bilet, iść do muzeum, a potem przyjść obejrzeć obraz). Po drugie w takim miejscu POWINNI pracować ludzie z pasją, a nie znudzona ekipa i wrzeszczący przy obrazie facet „nie używać błysku i lampy!”. Po trzecie – co to za przemiał? Pokaz co 30 minut – ludzie biegną, nie nadążają z przejściem, z obejrzeniem obrazu, tłoczą się, z głośnika leci historia, nie ma przerwy, niemiły pan bierze mikrofon i nakładając się na głos mówi „teraz stajemy przy sośnie tam”. Porażka! I na koniec co to z cena? 25 zł? Za 10 można wejść i będzie się podobać. Za 50 zł za parę to przesada – zwłaszcza na polskie warunki. Ścisk, tłok, nieprzyjemna obsługa. Nie! Ratunek dla tego miejsca? Obniżyć kwotę za wejście, zmniejszyć przemiał – nie co pół godziny, ale wejście co godzinę, żeby ludzie powoli mogli oglądać i mój Boże, podświetlić ten obraz jakoś. Głos opowiada o człowieku na koniu, a my mamy takich ludzi 15 i szukaj teraz tego w czapce. Podświetlenie, jakiekolwiek efekty oprócz głosu z tła.
Zmoczeni, zniechęceni i trochę źli wróciliśmy do hotelu, gdzie do późnych godzin wieczornych graliśmy w Fasolki i Mroczne Historie.
Rano, nastawieni pozytywnie do życia (Michała urodziny!) postanawiamy zjeść śniadanie na rynku.
I prawie od razu natrafiamy na sowę (czytałam o niej tutajwww.mmwroclaw.pl/(…)wroclawskie-sowy–cudow–nomina…).
Idziemy po mokrym rynku, szukamy. Zdecydowana większość lokali zamknięta albo dość droga.
O! To tu jest ta fontanna „Zdrój” (na cześć byłego prezydenta Wrocławia Bogdana Zdrojewskiego)!
Piękny krasnal odwraca uwagę od aury.
– Chodź, pójdziemy w stronę hotelu, może po drodze coś znajdziemy.
Zamiast jedzenia znaleźliśmy… 9metrowe krzesło (pl.wikipedia.org/wiki/Krzes%C5%82o_(rze%C5%BAba) ).
Tu do furii (co rzadko się zdarza) doprowadził mnie kierowca, który jechał szybko i oblał nas, wygrażałam i próbowałam zapamiętać nr rejestracyjny palanta, ale z nerwów nie byłam w stanie myśleć racjonalnie. Wracamy, musimy się wysuszyć! Nie mogę zachorować, nie mogę być mokra!
Humor poprawili przyjaciele, którzy wpadli do naszego pokoju z gromkim „sto lat” na ustach. Do 14 graliśmy w Cesarskiego kuriera.
Żeby nie stracić całego dnia na siedzeniu wybraliśmy się do Hali Stulecia.
Najpierw wchodzimy do galerii, gdzie pod kopułą oglądamy film o powstaniu hali, jej historię. Fajne!
Potem powtórka z filmu, tym razem na ścianach.
Jedno z większych zdziwień: kopuła Hali Stulecia ma większą rozpiętość od panteonowej!
Kilka multimedialnych-slajdowych tablic dot. architektury.
No i główny punkt programu. Kopuła:
I świetny pokaz laserowy
Co dalej? Jeść!
Idziemy do Pierogarni na Rynku.
Najadamy się do tego stopnia, że dojadamy pierogi jeszcze następnego dnia
Dzwoni Pani z naszego zamówionego i wykupionego wcześniej nocnego rejsu Kaczuszką po Odrze (iluminacje zabytków) i z przykrością informuje nas, że poziom Odry się podniósł i nie wypływają. Zaprasza za kilka dni. Dogaduję się, że może jednak jutro, bo jesteśmy turystami i wyjeżdżamy już niedługo. W słuchawce słyszę: zobaczymy, jak będzie jutro z poziomem rzeki.
Po drodze obowiązkowy magnes na lodówkę:
Lokalne piwo wieczorem, partia gier planszowych i spać.
4 maja nareszcie wychodzi słońce! Wymeldowujemy się i przestawiamy samochód na parking przy Hali Targowej.
I wchodzimy do najstarszej, zabytkowej części Wrocławia – do Ostrowa Tumskiego. Jest pięknie!
Czy tylko ja zwracam uwagę na jakość szczegółów? Aż się prosi o nową tabliczkę.
Pomnik św. Jana Nepomucena i gwiazdkowa legenda, którą przekazała Kasia. Święty spowiadał królową Zofię, żonę króla Czech Wacława IV Luksemburskiego. Król Wacław podejrzewał żonę o zdradę i chciał poznać tajemnicę spowiedzi. Jan odmówił i został wrzucony do rzeki Wełtawy. Skąd gwiazdki? Nawiązują one do gwiazd jakie ukazały się na niebie podczas egzekucji męczennika.
Wielka i piękna archikatedra św. Jana Chrzciciela.
Za 5 zł wjeżdżamy windą do góry, na wieżę z panem ochroniarzem windy.
widok z góry
Czas na kolejną legendę. Dotyczy głowy chłopaka w murze archikatedry.
Zrobiłam zbliżenie. O co chodzi?
To głowa młodego człowieka z ubogiej rodziny, który zakochał się w córce bogatego bankiera. Ojciec dziewczyny odrzucił jego awanse, a żeby złagodzić odmowę, obiecał rękę córki, jeśli młodzieniec dorobi się odpowiedniego majątku. Tak też się stało — po kilku latach chłopak wrócił do Wrocławia bogaty. Bankier jednak dowiedział się, że majątek zawdzięcza rozbojowi i znów odmówił mu ręki ukochanej. Gniewny młodzian w ataku szału podłożył ogień pod dom bankiera, a następnie wdrapał się na wieżę, chcąc lepiej widzieć swe dzieło. Spotkała go jednak zasłużona kara: mury wieży zacisnęły się wokół jego szyi i pochłonęły go tak, że do dziś wystaje z nich tylko głowa z grymasem przerażenia na twarzy.
Jeszcze jedno spojrzenie i idziemy na godzinny rejs Kaczuszką (poziom Odry obniżył się!).
Przed Muzeum Narodowym (w środku darmowe toalety) „Alegoria rybołówstwa”. Tutaj opis wroclawnafotografii.pl/(…)alegoriarybolowstwa.php….
Ostatni punkt programu do rejs Kaczuszką.
Minęliśmy Most Grunwaldzki i popłynęliśmy oglądać szuwary
Nigdzie indziej nie można było płynąć, bo najzwyczajniej w świecie nie przepłynęlibyśmy pod mostami. Wygrzewaliśmy się na słońcu i na koniec zrobiliśmy sobie jedno jedyne pamiątkowe zdjęcie.
I tyle jeżeli chodzi o relację z Wrocławia.
Moja rada dla odwiedzających? Wydrukujcie sobie ciekawostki, legendy, trasy, opisy. W przeciwnym razie (jeżeli nie macie przewodnika pasjonata) będziecie się nudzić. Ale to chyba dotyczy każdego miasta.