Drop Dead Diva

wpis w: blog, obejrzane, Salon | 0

Drop Dead Diva to ciekawy serial. Do bólu przewidywalny, z przesadzonym i zbyt dosłownym morałem. Ciekawe jest to, że pomimo łopatologii przekazu odcinki do mnie trafiają. Zastanowiłam się i może to wynikać z tego, że jest lekki, momentami śmieszny i… w gruncie rzeczy niesie mądre przesłanie. Taka inna Ally McBeal (wspólny mianownik to sprawy i kancelaria prawna) traktująca o akceptacji siebie i potędze charakteru.

Fabuła
Seksi blondi umiera, trafia do czyśćca. Na miejscu okazuje się, że jest jedną z nielicznych „zerówek”. Nie ma ma koncie ani dobrych, ani złych uczynków. Szła przez życie dość bezmyślnie (sam anioł określa ją jako płytką) i nie zastanawiała się nad jego sensem. Blondi siedzi przed urzędnikiem niebiańskim i ze złością pochyla się nad komputerem anioła i wciska na klawiaturze przycisk „return”. Jak się domyślacie nie wraca do swojego ciała. Jej dusza trafia do ciała pulchnej adwokatki Jane. I tu zaczynają się problemy. Blondi nie akceptuje tuszy adwokatki.