Wczoraj pojechaliśmy z Pawlem do fotografa, wiecie, chodziło o zdjęcie do dowodu. Wchodzimy, nowe miejsce, duzo zdjeć, rozpraszaczy. Moje dziecko otworzyło buzię ze zdziwienia i ani myślało ją zamknąć. Nie udało mi się poprawić koszulki, wytarłem cześciowo brudną buzie (wzór przygotowania matki!).
Pstryk, zdjęcie zrobione, miny naburmuszone. Ale nic to, e tam, przeciez to nie konkurs na mistera świata, będziemy sie kiedyś z Pawlem z tego śmiać.
Po 15 minutach wróciliśmy po odbiór zdjeć, Paweł tym razem roześmiany, uśmiechnięty. Pan fotograf wyciąga gotowe zdjęcia, płace, dziecko siedzi na blacie. Nagle pan podbiega do centrum dowodzenia cos klika k wychodzą większe odbitki dowodowego:
– to ode mnie dla dziadków! – oznajmia dumny ze swojej pracy.
Nie powiem, bardzo miły gest, ale dziadkowie chyba zostaną przy mojej wersji zdjeć, bo ta rozdziawiona buzia przebija nawet zdjęcie Majki jako Picassa z przedszkola. Chciał dobrze. Podziękowałam i szybko uciekłam.