Przy okazji kaszkowych zakupów wstąpiłam do mieszczącego się nieopodal saloniku Golden Rose i poprosiłam o dwie sztuki osławionych matowych pomadek.
– Kolor?
– A jakiś czerwony i czerwono-różowy, sama nie wiem.
Pomalowałam usta już w drodze powrotnej i od wejścia do domu chodzę co chwilę do lustra i podziwiam kolor – on nie schodzi. Fakt, pierwsza warstwa odbiła mi się na dłoni (sprawdzałam z ciekawości kolor, trwałość itp.), ale to, co miało się dziać, czyli długotrwałe utrzymywanie się na ustach ze zdziwieniem obserwuję. Jadłam, piłam, rozmawiałam, a kolor/produkt nadal jest. Wiadomo, że trochę zjedzony, ale jest, istnieje/trwa. Na moje nawilżenia mocnego nie ma, efekt matu jest delikatny (nic się nie świeci, usta wyglądają jak zwykle + inny kolor).
Kolory są mocne, pigmentacja pomadek powala na kolana. Wow!
Po 2h, bez makijażu, tylko tusz + krem bb
Rację miała pani z saloniku GR, która gdy płaciłam powiedziała:
– Wróci pani do mnie po więcej odcieni. Wszystkie panie wracają.