Gucio to dobry pies, pojętny uczeń, trochę rozpuszczony przez brak naszej konsekwencji.
Gdy pojawił się na świecie nasz syn radości było co niemiara. Gucio siedział przy bujaku i wiecznie pilnował domownika. Pierwsze pół roku było sielanką, na dowód mam mnóstwo zdjęć, gdzie w obiektyw patrzą dwie uśmiechnięte buzie.
Wszystko zmieniło się, gdy Paweł zaczął raczkować. Raczkował zwykle do celu, do Gucia. I pies pewnego dnia nie wytrzymał niewinnych (w naszych oczach) zaczepek i zareagował agresywnie, kłapnął zębami przy twarzy ciągnącego go za ucho Pawła. Załamaliśmy z Michałem ręce. *I tak, wiem, że to NASZA wina, że taka sytuacja miała miejsce. To rodzice są odpowiedzialni za czyny niemowlaka i pozwalanie mu na kontakty ze zwierzętami.* Żeby nie dopuścić do kolejnej nieprzyjemnej sytuacji musiałam być na warcie przez cały czas. Pies to tylko i aż pies, i zachowuje się jak pies.
Ale co teraz? Co zrobić z taką sytuacją? Przecież zaraz pies pogryzie dziecko jak tak dalej pójdzie!
Zaczęliśmy wertować internet, pytać o zdanie ludzi związanych z psim behawioryzmem.
Pamiętaliśmy z przedszkola dla psów jak bawią się i ustawiają w stadzie szczeniaki. Z boku to wygląda naprawdę groźnie, są przewroty, szalone turlanie, podgryzanie, szczekanie, pokazywanie zębów. W przypadku relacji Paweł-Gucio takie ostre ustawianie w stadzie odpadało. To, co zrobilismy od razu i co działa do dzisiaj to wprowadzenie psiego azylu (gdzie Paweł teoretycznie nie ma wstępu), miski ustawiliśmy w nowym miejscu. I ciągle ich obserwowaliśmy.
Bo niestety, rację ma autorka bloga http://dzieciowo.pl/2014/10/dziecko-i-pies-kilka-prawd-ktore-musisz-poznac.html pisząc:
“Da się żyć z dzieckiem i psem bezkonfliktowo i zgodnie, tyle że jednego i drugiego trzeba się po prostu nauczyć.”
Kolejne pół roku spędziłam na podłodze między psem a Pawłem. Wiedząc, że pies to TYLKO pies i może zareagować jak zwierzę, bałam się. Ufam Guciowi (chociaż nie do końca), ale nie Pawłowi (nie byłam w stanie przewidzieć co dziecko wymyśli). Moim zadaniem była obserwacja dziecka, które coraz chętniej ruszało na czworakach w znanych tylko sobie kierunkach (najczęściej do psa) i odwracanie jego uwagi. Chciałam dać Guciowi spokój i czas, ktorego widocznie potrzebował na zaakceptowanie faktu, że ten mały na czterech nogach jest wyżej w hierarchii niż on. Pies z czasem sam zaczął podchodzić do dziecka, lizał po rączce, wąchał, kładł się obok (pod moim czujnym okiem!). Wychodziło to jednak od niego i postępowało naprawdę powoli.
Dziecko po kilku miesiącach nieśmiało wstało z kolan na dwie nogi i pies przestał je interesować. Domyślam się, że pewnie dlatego, że Paweł nareszcie rozumie “NIE!” i załapał związek przyczynowo-skutkowy “jak pociągnę za ucho lub będę ciągnął za sierść, to on na mnie warczy”.
Teraz ich relacja poprawiła się głównie dzięki blw, a mówiąc konkretnie, dzięki momentowi, kiedy Paweł zaspokoi głód i zaczyna niby nieświadomie podawać Guciowi rarytasy z krzesełka. Ale nadal mam ich na oku i dbam, żeby dziecko traktowało psa z szacunkiem.
Szczerze mówiąc to był jeden z głównych powodów, dla których chętnie wracałam do pracy. Zdaję sobie sprawę, że ten, kto nie ma psa, nie był w podobnej sytuacji, nie zrozumie problemu.
Przez ostatnie miesiące czułam sie jak stróż, ochroniarz/goryl to psa, to dziecka, ich rozdzielacz. Po kilku godzinach takiej pracy byłam zmęczona jakbym wykonywała ciężką fizyczną pracę.
I powiem Wam, że z radością nareszcie odpuściłam ten wieczny tryb stand by-obserwator-ochrona.
Inspiracją do napisania tego postu/ mojej historii było to:
http://dzieciowo.pl/2014/10/dziecko-i-pies-kilka-prawd-ktore-musisz-poznac.html skąd pochodzi jeden cytat w tekście i audycja w Radio Gdańsk, gdzie gościem co wtorek o godz. 11:00 jest pani Agnieszka Kępka z Hauuu-Wardu.