Krem z upieczonego kalafiora, który pachnie orzechami i chałwą.
Pochodzenie przepisu
Jadłonomia – krem z pieczonego kalafiora z tahiną, cytryną i czosnkiem
Składniki
- kalafior – 1
- tahina/tahini – 3 łyżki (miałam taką z Carrefoura)
- cytryna – sok 2 łyżki, skórka z jednej cytryny
- czosnek – 2 ząbki
- kumin – 1/4 łyżeczki
- bulion – u mnie woda, sól i pieprz
- słonecznik – 2 łyżki do podania
- oliwa – do natarcia kalafiora
Kalafior upiec w piekarniku w 180 stopniach (ok. 30 minut). Różyczki mają być posmarowane oliwą i posypane solą (ja dałam bardzo mało).
W garnku na kapkę oliwy wsypać kumin i podsmażyć. Włożyć kalafiorowe różyczki, wlać wodę (bulion) do wysokości kalafiora. Nie miałam bulionu, więc posoliłam i popieprzyłam całość.
Gotować 15 minut.
Następnie zmiksować całość na krem, wlać 2-3 łyżki tahiny, dodać 2 ząbki czosnku (u mnie przepuszczone przez praskę) 2 łyżki soku z cytryny i skórkę z całej cytryny. Pieprz i sól. Wymieszać, podgotować chwilę.
Podawać ze słonecznikiem, dynią, orzechami i polane oliwą.
I jak?
Lubię kremy, ale do tej pory kalafior średnio pasował mi do roli głównego składnika tego typu dania. Zawsze grudkowaty, bardzo wyraźny w smaku. W powyższym przypadku dodatek pasty sezamowej (bo tym jest tahini) zmienił smak warzywa. Specjalnie nie rozcieńczałam zwartej konsystencji kremu, bo takie zupy lubię najbardziej. Upieczenie kalafiora było dobrym pomysłem, zabrało ten jego charakterystyczny zapach (podczas pieczenia czułam zapach orzechów), więc znikła jedna z nielubianych cech warzywa. Może nie rewelacja, ale coś zupełnie innego, godnego wypróbowania.