Pierwsze trzy miesiące z dzieckiem były koszmarem

9 grudnia Paweł skończy 4 miesiące, a ja się czuję jakby był z nami już co najmniej 2 lata – wyznał ostatnio Michał. Tyle przez te 3 miesiące się działo…

Przeczytałam dzisiaj komentarz u kogoś na blogu, w którym kobieta przyznała, że pierwsze trzy miesiące z dzieckiem były dla niej koszmarem, ale zdecydowałaby się na ponowne przejście przez ten czas. Wiecie co sobie pomyślałam? Że rozumiem ją doskonale. Trzy pierwsze miesiące są już za nami. Nie było tygodnia bez wizyty lekarskiej, nocnych krzyków, małych i wielkich dramatów. Działo się naprawdę sporo. Często czytam Wasze komentarze Michałowi, opowiadam o wpisach i odnosiliśmy wrażenie, że tylko u nas jest tak niespokojnie, tylko nam się trafiła nietolerancja laktozy, 4-5 godzinne płacze dziecka (których nie sposób było uniknąć), problemy z pozycją leżącą, szpital, infekcja, asymetria, pukający do drzwi zaniepokojeni sąsiedzi, wystraszeni przyjaciele, którzy na widok darcia się syna chcieli opuszczać mieszkanie. Miałam ochotę niejednokrotnie uciec na bezludną wyspę. Raz musiałam oddać syna mężowi, bo miałam po dziurki w nosie bycia pełnoetatową mamą. Musiałam wyjść, ochłonąć. Nikt nie jest w stanie wysłuchiwać ryków przez kilka godzin pod rząd, patrzeć na cierpiące dziecko i przyglądać się temu ze spokojem. Myślę, że najgorsza była bezsilność w tej nowej sytuacji (wydawało się, że zamiast poprawy mamy regres za regresem), chcesz z całego serca pomóc, ale nie wiesz jak. Wszyscy wkoło tylko się uśmiechają pod nosem i twierdzą, że „jak się ma pszczoły to się ma miód, jak się chciało mieć dzieci to się ma smród”. I kłopoty. Nikt nawet przez moment nie zająknął się o permanentnym zmęczeniu, zarwanych nocach, nieporozumieniach między partnerami, złych chwilach, tym, że jesteśmy ostatecznie sami w kilkudziesięciu metrach kw. z naszym problemem.

Teraz, gdy Paweł się uspokoił, skończył osławione trzy miesiące, przesypia noce, wpadł w rytm, daje jasno znać o co mu chodzi i nawet śmieje się na mój widok (i konwersujemy w języku gęgaczy), to już rozumiem, co czują rodzice dzieci bezproblemowych. Naprawdę macierzyństwo w przypadku dziecka z problemami jest koszmarem. Mieliśmy szczęście, że mamy lekarzy na wyciągnięcie ręki (i kasę na wizyty prywatne), mieliśmy i mamy siebie (a ja instynkt), żeby się wspierać i że mamy Was do pomocy.

Teraz może być tylko lepiej. Ostatecznie piszę to z moim grzecznym Pawłem na rękach i nawet da się wstawiać polskie znaki, co dobrze rokuje

Pewnie będą trudności na naszej drodze, ale jako matko czuję się pewniej, syn staje się coraz bardziej kontaktowy, jestem z dnia na dzień coraz silniejsza i pełna nadziei na lepsze jutro.

Ps. Bafko, dziękuję z całego serca.