Dostaję sporo pytań o szpital i chcę każdemu jak najobszerniej i najbardziej logicznie wyjaśnić/odpowiedzieć na pytania związane z procedurami, torbą, obyczajami szpitalnymi.
Z tego, co się zorientowałam większość szpitali funkcjonuje wg podobnego schematu, który postaram się poniżej przedstawić w 3 krokach. Rada na początek. Najważniejsza.
W szpitalu giną tzw. mimozy. To Wasze zdrowie, Wasz interes, nikt sam z siebie nie będzie spędzał z Wami czasu, trzeba otworzyć buzię, pytać (dlaczego bierzecie moje dziecko teraz? co to jest kąpiel na sucho? czy dobrze waży? a jak ja się goję? tak, chcę przeciwbólowe, a spojrzałaby pani na małego, czy wszystko jest ok, myśli pani, że jest za ciepło mu, po czym to sprawdzić, kiedy wyjdziemy panie doktorze, a jak mam smarować mu odparzenia, czy to co ma to odparzenia), prosić, jak trzeba nasłać na lekarza prowadzącego mamę/babcię/ciocię/znajomych znajomych.
Bierzemy do szpitala NOTATNIK i długopis. I wszystkie wątpliwości zapisujemy, lekarze (do dziecka i do nas) i położne lubią zorganizowane mamy – mnie pytano które to moje dziecko, bo jestem taka sprawna i taka ułożona. Podstawa to organizacja od początku, chęć wstania po porodzie, zajęcia się dzieckiem.
Krok 1 – Izba przyjęć
Przyjeżdżamy do szpitala. Albo z regularnymi skurczami (czego każdemu życzę!), po odejściu wód w domu (czego każdemu życzę! x2), albo dlatego, że jest już grubo po terminie a my drżymy o los naszego dziecka.
U nas przyjazd spowodowany był tym, że byłam w 41tc, Mały miał mieć wg robionego dzień przed przyjazdem usg wagę 4200 i wykryto u niego wadę do sprawdzenia (problem z asymetrycznymi kanalikami nerkowymi, to samo, co ma Michał, więc do sprawdzenia, ale niegroźne).
Szybkie badanie i werdykt: przyjmują nas, czy nie. Jeżeli tak, dostajemy opaskę z kodem i idziemy na oddział.
- koszula ale równie dobrze mogłam mieć ubrane spodenki i koszulkę, bo nie szłam od razu rodzić
- stanik (!) – złożyłam dopiero na oddziale po interwencji Pani Położnej, bo sama na to nie wpadłam, że ja nie idę rodzić, ale idę sobie leżeć do łóżka
- szlafrok
- klapki
- dokumenty formalne (!) – uwaga, dziewczyny, kupcie teczkę, koszulki, ułóżcie wszystko chronologicznie, do szpitala bierzcie WSZYSTKO, u mnie podejrzewano, że mam źle policzony termin porodu i potrzebowali pierwszego usg z 6tc, jak to dobrze, że do Ptasiowej pamiętniczka ciążowego go nie wkleiłam, wyliczano z niego termin (ale pamiętniczek był przywożony, bo Michał nie wiedział o które usg chodzi, przywiózł wszystko), wszystko miałam w różowej małej saszetce (na zdjęciu trzymam ją w ręku), nie dało się tego szybko przeszukiwać, wielokrotnie drżały mi ręce, rozsypywało się to to po podłodze, bo ryczałam, zabrakło organizacji
Krok 2 Patologia ciąży
Nazwa jest okropna, bliscy jak usłyszeli, że jestem na patologii doszukiwali się problemów. A patologia to oddział problemów w ciąży. Tych ogromnych – np. obumarły jeden z bliźniaków i tych mniejszych – 42tc i dziecko nie chce się jeszcze urodzić. Przeważają niestety te pierwsze.
Na patologii odnotowałam ogromny spadek formy psychicznej. Napłakałam się za zmarłymi dziećmi, nad dramatami. W 4 – osobowej sali non stop ktoś płakał. Dziewczyny nie mogły patrzeć na mój brzuch – i ja to rozumiem, bo współodczuwałam. Zagadywałam wszystkich, chodziłam do dyżurek pielęgniarek, pisałam wpisy dla znajomych, żebyście mnie podtrzymywali na duchu.
Co z torby się przydało w tym momencie?
– czasoumilacze – książki, net w komórce, gumy do żucia, sudoku, odwiedziny, laptop z serialami, cokolwiek, co sprawi, że czas poleci szybciej, ładowarka!
– ubranie – widzicie na zdjęciu, przebrałam się w normalne ciuchy, bo ile można chodzić w koszuli
– przybory toaletowe – papier i wkładki (bo czop może odpaść), szampon, odżywka, ręczniki z dwa, żel, myjka, klapki pod prysznic <– najlepiej do tego jakaś torba, bo w rękach nie będziemy pod prysznic (tam gdzie rodziłam był na korytarzu) tego nosić,
– pielęgnacja nasza – przeciw rozstępom, demakijażowe coś, płatki, krem, pod oczy coś, do nawilżenia skóry coś, takie nasze kosmetyki z domu
Procedury na patologii
Na patologii byłam od 06.08 do 09.08.
– co 3h (przez 24h) chodzą panie i słuchają tętna dzieci
– rano i wieczorem jest zapis ktg
– rano jest obchód lekarski i decyzje dot. naszych przypadków
– po obchodzie realizujemy decyzje – idziemy na usg, na zastrzyk, na ktg, na porodówkę na oksytocynę (wywołanie) lub po prostu do lekarza prowadzącego pogadać co i jak
– jedzenie 8:00, 12:00 i 17:00, więc potrzeba swojego jedzenia na noc, co nam się podoba, jeszcze nie karmimy, więc jemy to, na co mamy ochotę
– tzw. międzyczas spędzamy jak chcemy – rozmawiamy z dziewczynami na sali, opowiadamy o sobie, przyjmujemy gości, gadamy przez tel (patrz –> czasoumilacze)
Porodówka
Trafiamy tam albo z izby przyjęć (czego wszystkim szczerze życzę!) albo z patologii po wywołaniu.
Ja najpierw leżałam 08.08 na porodówce przez 9h i spływała do żył oksytocyna, czyli wywoływano poród (monitorowano zapis ktg). Lekarze mnie odwiedzali i pytali, czy czuję skurcze.
– Taki dyskomfort – odpowiadałam.
Dzisiaj wiem, dlaczego tak uśmiechali się pod nosem.
Prawdziwe skurcze bolą MASAKRYCZNIE i NIEWYOBRAŻALNIE (7cm rozwarcia). Sprawiają, że człowiek pada na ziemię, nie jest w stanie otworzyć oczu, mówić, traci kontakt z rzeczywistością, zapomina o oddychaniu, o sobie, chce umrzeć, drzeć się nie ma siły, myśli tylko o bólu – tak, to wszystko przeżyłam.
Po pobycie na sali porodowej i wysłuchaniu 3 porodów (wszystko słychać dokładnie) miałam ciśnienie 150/100 i adrenalina zabiła działanie oksy. Wiedziałam jedno – nie chcę, zeby Michał był ze mną (umówiłam się z lekarzami, że dadzą znak, gdy poród się rozpocznie, Michał będzie stał przed salą i ja krzyknę kiedy ma wejść – przeciąć pępowinę na 100%). Absolutnie nie zgadzam się, żeby słyszał te ryki, przekleństwa, widziałam ilość krwi wynoszonej, naoglądałam się procedur na porodówce, poznałam lekarzy, położne, wiedziałam kto jest kim. Nie mam problemu z zaczepianiem ludzi, więc wszyscy na porodówce już wiedzieli, która to „Pani Małgoo z małym ADHD”.
09.08 podjęto decyzję, że „Małgoo rodzi”.
– Ok, ciekawe jak – pomyślałam.
Podano mi oksytocynę do kroplówki, podłączono do ktg, kazano leżeć. Przyszli lekarze. Pytali, czy zgadzam się na pomoc w odejściu wód. Zgodziłam się (moja siostra miała podobnie wywołany poród). Cały czas monitorowano tętno Pawła i sprawdzali, czy nie zanika (jeżeli tak by się stało – cc natychmiast!).
Napisałam sms do Kasi. U niej poród trwał od odejścia wód 4h.
Nie będę wnikać w opisy, ale wiem po smsach, które wysyłałam do mamy/Kasi i Michała o której konkretnie się zaczęło coś dziać.
11:15 – odejście wód
12:50 – mms do Michała „skurcze jak sam skurw…” i zdjęcie ktg z TAKIMI SKURCZAMI, że głowa boli
13:10 – sms do mamy „módl się za mnie rodzę”
13:20 – sms do Michała już pisany ledwo – ułożenie wierzchołkowe
I się zaczęło kongo. Nie do otworzenia, nie do opowiedzenia, nie do opisania. Jakby 4 kolesi uderzało mnie w samo centrum i coś jednocześnie roztrzaskiwało od środka. Na zzo było za późno. Pozwolono na piłkę, pozwolono na prysznic.
14:01 – skurcze parte
– Niemożliwe, za szybko – ostatkiem świadomości słyszę jak mówią do siebie lekarze.
– Mogę zadzwonić po męża? – pytam.
– To Pani jeszcze nie zadzwoniła? – pytają lekarze z niedowierzaniem. – Daleko jest mąż?
– 10 minut drogi stąd. W pracy. Dzwońcie do niego. Proszę.
Zaczynają się parte. Widać czarne włosy, główkę.
14:10 na świat przyszedł Paweł. Przystojny położnik przeciął pępowinę, podali mi Małego, przytuliłam go, odjechał do pomiarów.
14:11 rozległ się dzwonek na porodówce.
Usłyszałam gdzieś obok głos Michała, płacz Pawła. Było mi błogo. I wtedy zaczęłam tracić krew. Wokół mnie zrobiło się jak w odcinku Ostrego dyżuru. Wpadła babka z opaską, którą mały ma na ręku
pytać czy wszystko dobrze wypisała.
Glukoza, utrzymywanie mnie przy świadomości. Przewóz na obserwację. Brak miejsc na oddziale położnic i leżymy na porodówce wśród krzyków kolejnych porodów Michał zmienia pierwszą pieluchę, ubiera Pawła w nasze ubranka. Mam zakaz wstawania przez 12h. Wstaję w nocy, bo Paweł płacze. Ledwo widzę na oczy. Dzisiaj wiem, że trzeba było nacisnąć na dzwonek, wezwać pomoc, mogłam zemdleć. Niestety nikt mi tego nie powiedział, nikt mnie nie wprowadził w procedury tego oddziału, nie wyjaśnił, kim są ludzie, którzy do nas przychodzą (brak plakietek!). Dobrze, że mam w sobie jakąś moc i nie upuściłam dziecka.
Co z torby przydało się w tym momencie?
– koszula
– ręcznik
– gazety (jak leżycie na wywołaniu i nic się nie dzieje przez 9h),
– komórka
– skarpetki (klima chodzi jak głupia)
Krok 3
Oddział położnic
Następnego dnia (10.08) o 18:00 trafiliśmy na oddział położnic (pań, które urodziły). Przebywaliśmy na tym oddziale do 14.08.
Trafiłam do pokoju dwuosobowego (dziękuję Ci Boże!)
Co tam widzimy?
Łóżko i stolik
Maluszek dostał swój wózek.
Jedno okno się rozkłada, podkłada się poduchę i zmienia tworzy przewijak.
Procedury na sali położnic
– 6:00 – zaczyna się dzień, salowa tłucze się po pokojach
– obchód lekarski ginekologiczny – rano i wieczorem – z rana zalecenia lekarskie są nam przekazywane
– obchód lekarski pediatryczny – rano i wieczorem – z rana zalecenia lekarskie są nam przekazywane
– ważenie malucha – rano
– położne z przeciwbólowymi – rano i wieczorem
– realizacja zaleceń lekarzy – w trakcie dnia, wyniki jak coś poważnego przylatują natychmiast do nas lekarze, jak mniej czekamy do następnego dnia i dowiadujemy się na obchodzie
– jedzenie 8:00, 12:00 i 17:00, więc potrzeba swojego jedzenia na noc, co nam się podoba, karmimy, ja mam anemię więc potrzebowałam chwili, żeby złapać co mnie postawi na nogi i uzupełni Fe, ale nie stoi w sprzeczności z jadłospisem mamy karmiącej
Jedzenie mi smakowało, w ogóle mam apetyt jak prawdziwy budowlaniec
– przykładowe śniadanie
– przykładowy obiad
Jadłam wszystko, co dawali w szpitalu. Wyszłam z założenia, że wiedzą, co robią i jak Małego wysypie, to przynajmniej w szpitalu i będziemy wiedzieli, że to po czymś tamtejszym.
Co z torby przydało się w tym momencie?
– ubranka dla Małego – i tu pełna dowolność, ubieracie jak chcecie, Ci mniej pewni (np. my) stawiali na pajace, Ci pewniejsi na body przez głowę, trzeba non stop wymieniać pieluchę, rozbierać dziecko do ważenia, do kontroli, do badań, więc polecam coś prostego do zdejmowania, gdy nie ma się wprawy
– pielęgnacja dla Małego (!) – zapomniałam z domu, myślałam, ze szpital posiada np. linomag lub cokolwiek, nie wiem gdzie ja miałam głowę, Michał spakował wszystko co mamy w wielką torbę i dowiózł
Co z się przydało i było non stop przy dziecku?
Jak najmniej chemii.
1. Pieluchy – ilość na 4 dni ok. 40 sztuk
2. Pieluchy tetrowe – do przykrycia główki (Mały nie ulewał)
3. Becik – koniecznie, coś do zawinięcia dziecka, uważamy na przeciągi!
4. Coś do pupy – dostałam pochwałę od ordynatora za Linomag („stara szkoła”).
5. Chusteczki nawilżające – Pawła wysypało do Huggiesach z aloesem albo po pieluchach Dada, kazano odstawić jedno i drugie. Przerzuciliśmy się na Bellę Happy i na płatki kosmetyczne i zwykłą wodę.
6. Czapeczka – pod ręką, jak go gdzieś zabierali, żeby przeciągi go nie zaziębiły
7. Zamiast łapek niedrapek – skarpetki!
_________________________
– serwis dla mamy
Polecam wzięcie jakiejś torby, kosmetyczki, czegoś do trzymania papieru, papieru toaletowego, zraszacza z tantum rosa, octeniseptu, toaletowych przyborów, gumki do włosów (toaleta i prysznice były na korytarzu, a noszenie w ręczniku jest niewygodne). Ja na to wpadłam przedostatniego dnia (!), wcześniej nosiłam w rękach głupia.
– ubranie na wyjście dla mamy
– siatki na brudy (żeby mąż odbierał i prał w domu)
– notatnik i długopis
– tu już nie potrzeba czasoumilaczy, mamy dziecko, nie ma czasu, non stop coś się dzieje
I na koniec optymistycznie. To, co z Michałem lubimy najbardziej – GRATISY Tym razem od szpitala.
Szybko przejrzał torby i dostaliśmy to. Już większość zużyta.
Co bym zmieniła?
- od początku siedziałabym z notatnikiem i pisała swoje pytania do pediatrów i do ginekologów
- chodziłabym do dyżurek lekarzy i pytała, wysyłała tam męża, nie wiedziałam, ze tak trzeba i wtedy jest się lepiej traktowanym niż taka myszka w kącie schowana
- wydarłabym się na baby na porodowej sali, żeby nas natychmiast przenieśli albo chociaż wyłączyli klimę, bo ja i Michał mieliśmy drapiące gardło, a co dopiero nasze dziecko dopiero urodzone! teraz będziemy się bujać po lekarzach z kaszelkiem
- byłabym pewniejsza siebie, chociaż i tak uważam, że wiedziałam wiele i pytałam aż za dużo, ale mam niedosyt trzeba było więcej
- kobietę, która przyszła i zaczęła ZACIERAĆ wielokrotnie pępek dziecka gazikiem niejałowym wyrzuciłabym z sali zamiast grzecznie poinformować, że Mały minutę temu miał obchód pediatryczny i Pani pediatra psikała Octeniseptem kikut,
- walczyłabym bardziej o swoje prawa, jak lwica o mojego Małego Lwa, o siebie o przetoczenie krwi, a nie żelazo (teraz mam problemy z dietą karmiącej i anemicznej matki i dzieciak się męczy
)
No i chyba to tyle.