Uwaga! Ja rodzę! Ostatnia część mojej ciążowo-pawłowej przygody. Napiszę Wam teraz, co przeżyłam w ostatnim tygodniu.
03.08
Dzisiaj mija 4 dzień od terminu porodu z ostatniego usg i pierwszy po dacie wyznaczonej z OM. Żeby nie było, że siedzę i pachnę, to postanowiłam spróbować zachęcić Małego do wyjścia innymi sposobami (
Jeść przecież coś muszę, więc dlaczego nie skupić się na daniach/produktach, które PODOBNO bezpiecznie przyspieszają poród?
Odbyłam 3 próby.
1. Ananas
Na pierwszy ogień poszedł ananas, który zawiera enzym mogący przyspieszyć poród. Chodzi konkretnie o bromelainę.
I jak?
Po zjedzeniu całego surowego ananasa przez dwa dni dorobiłam się tylko pieczenia w ustach. Nie działa na mnie.
2. Ostre przyprawy
Zajrzałam do moich przypraw i stwierdziłam, że co mi szkodzi – mogę dosypać co nieco do mięsa i zjeść na obiad.
Padło na schab. Pokroiłam go w paski.
Podsmażyłam na łyżce oliwy.
Dosypałam przypraw ile wlezie (+ pieprz).
Żeby nie było tak jednokolorowo dorzuciłam mieszankę chińską.
I zjadłam.
I jak?
Nadal jestem w dwupaku. Nie działa, może za mało dosypałam
3. Indyjskie ostre przyprawy
Co jak co, ale indyjskie dania to ogień w czystej postaci, więc gdy zobaczyłam w biedrze propozycję indyjskiego gotowca postanowiłam spróbować.
Pokroiłam drobno dużo piersi z kurczaka.
Dalej poradzi sobie każdy. Na patelnię, podsmażyć.
I zalać indyjskim słoikiem.
Do tego makaron ryżowy.
I jeść.
I jak?
No ja tam nie wiem, ale na Pawła nie działają ostre przyprawy
Powyższe obiady jadłam przez 4 ostatnie dni. I nic.
Pozostaje mi czekać, widocznie Mały potrzebuje jeszcze chwili w moim brzuchu na przemyślenie ważnych, noworodkowych spraw
04.08
Pojechaliśmy na sprawdzenie „dobrostanu” dziecka.
Stan Pawła jest super, przepływy, łożysko wydolne, nie zapętlony pępowiną, trochę powiększone kanaliki nerkowe (podejrzenie makrosomii i UKM ? u chłopaków podobno normalne), ale Mały jest kloc – waży 4200g i mam „miękkie wskazanie do cesarki” i skierowanie do szpitala. Kurcze, jakiej cesarki, ja nawet nie brałam tego pod uwagę. Rozwarcie na ponad 2cm.
Macie smutasa, który się zasiedział.
I wesołego po mamusi
Jezu, Jezu jaka cesarka?
Wracamy do domu, idziemy na obiad, potem robimy szarlotkę,
(tak, w czwartek na boksie kolega nabił Michałowi limo…)
wieczorem wpadają Kasia i Tomek. Gadamy o jutrze, o szpitalu, o porodzie. Śmiejemy się.
Michał każe sobie pokazać co dokładnie i gdzie mam w torbie. Pakuję torbę do końca.
05.08
Pojechaliśmy o 7 rano na izbę przyjęć, wyszliśmy ze szpitala o 10.
W rejestracji krótko opisałam co się dzieje: Mały jest duży 4200g, jest 6 dni po terminie z ostatniego usg, nie czuję ruchów od 12h.
Popatrzeli na mnie, szybko zbadali tętno Małego i moje ciśnienie. Wszystko było ok. Następnie spojrzeli na skierowanie od ginekologa i zapis o wielkości Małego (podejrzenie makrosomii).
Po godzinie przyszła młodziutka doktorka, zbadała mnie. Na jej oko wyszło 1,5cm rozwarcia, szyjka skrócona. I padło pytanie: Czy mam skurcze?
Moja odpowiedź: nie wiem, brzuch twardnieje od czasu do czasu, ale bolesności to ja nie odczuwam żadnej.
Podłączyli na 35 minut pod ktg, Misiek siedział ze mną i wyczajał w necie jak się interpretuje zapisy ktg
Po kilkudziesięciu minutach młoda doktorka zaprosiła mnie znowu do gabinetu i bez ogródek poinformowała, że:
– ze mną jest wszystko ok, dziecko zdrowe (usg wczorajsze, przepływy, łożysko, wody, moje ciśnienie, ruchy są),
– wybraliśmy najgorszy dzień z możliwych na takie przyjazdy do nich, bo dzisiaj mają zabiegi (przy mnie 3 babki na luzie sobie na cesarkę przyjechały) i nie ma łóżek na patologii, poza tym weekendy to rozprężenie i dzisiaj wszystkie babki z patologii mają oksytocynę i ew. porody
– mamy 3 wyjścia:
1. Siedzieć na korytarzu i czekać na „pół łóżka” do wieczora, potem ja pośpię w nocy i jutro po południu podadzą mi oksytocynę/
2. Jechać do innego szpitala, ale prawdopodobnie zrobią to samo co oni, czyli tętno, ktg i ew. położą na obserwacje.
3. Jechać do domu i jutro będzie ta sama doktorka, jak to określiła „łatwo zapadam w pamięć i ona mnie zapamięta” i przyjechać jutro o 12-13, będą już wypisane babki, ustabilizuje się sytuacja na patologii, a poza tym minie już okres tych 7 dni od terminu porodu i będzie musiała mnie przyjąć.
Wiadomo, że wolę siedzieć/leżeć w domu niż czekać na korytarzu lub jeździć ściemniać po innych szpitalach.
Jutro pierwsze co muszę powiedzieć/przypomnieć to zmierzenie mojej miednicy i dowiedzenie się, czy głowa Pawła o obwodzie 38cm przejdzie. Jeśli nie – cc, jeśli tak – oksytocyna.
Wypytałam o oksytocynę. 3 indukcje są przez 3 dni. Wg pani doktor, która mnie zbadała po 1 oksytocynie poród ruszy z kopyta.
A jak to będzie, to zobaczymy
Póki co jest ok.
Do tego stopnia ok, że Michał musiał mnie upominać, żebym podczas czekania nie nuciła nic pod nosem i nie śpiewała radośnie, bo my tu „niby jesteśmy przestraszeni brakiem ruchów, a nie zadowoleni”. I Gośka, uspokój się. A mi uśmiech z twarzy nie schodził. Bo to już zaraz!
06.08
07.08
3:00 – tętno dziecka,
o 7:30 – robią mi ktg, są skurcze, dostaję antybiotyk na moją bakterię (jak się później okazało niepotrzebnie, w szyjce macicy nic się nie wysiało). Leżę pod ktg, przychodzi do mnie obchód, miły pan Michał informuje mnie, że idę na usg i to natychmiast. Lecę na usg, siedzę tam 3h, bo wpuszczane są cięższe przypadki. Widzę jak na wózku przywożą moją towarzyszkę z sali. Śniadanie stygnie, ja czekam na usg. W końcu je robią. Zbijają info o wadze Małego, wychodzi im 3850g, więc rodzę normalnie.
Przychodzi do mnie lekarka i mówi, że mogę mieć coś namieszane z terminem porodu. Prosi o pierwsze usg (to z kropką). Shit, to usg jest w Kasi Ptasiowej albumie (dobrze, że nie wklejone). Michał urywa się z pracy, przywozi usg z kropką. Babka się dziwi, że nie ma opisu (Lelum nie dał). Wylicza jakimiś znanymi sobie tylko metodami, że wg 1 usg termin jest na 04.08.
– To możemy wywoływać, uff – informuje mnie.
O 12 staję w drzwiach pokoju, patrzę na suche śniadanie. Przybiega pielęgniarka, prosi mnie na test oksytocyny. Przez kilkanaście minut sprawdzają reakcję Pawła na oksy, badają skurcze. Dziękują, każą iść.
– Ale co wyszło?
– Oksytocyna test wyszedł negatywy, czyli pozytywny.
– Ee??
– Czyli jest ok. Wywołujemy. Zielone światło.
Obiad.
Na korytarzu widzę dziewczynę, która ledwo idzie. Kojarzę faceta obok niej. Karol! Z mojej klasy z LO. Podbiegam, gadamy.
O 17 do szpitala wpada po pracy Michał. Chodzimy po schodach, gadamy, jest obchód wieczorny, podają kolację. O 19:30 idziemy we dwoje na ktg, skurcze są co 6 minut i wyglądają jak domki. Cały czas mam rozwarcie na 2 palce i nic nie rusza.
24 – tętno dziecka
08.08
Najlepszy na porodowce jest widok rozpromienionych twarzy ojców slicznych grzecznych dzieci. Życzycie mi takiego widoku jutro i trzymajcie kciuki za moją wewnetrzną siłę. O 7:30 zaczynam 9cio h maraton oksytocyny
3:00, 6:30 – tętno dziecka
o 7:30 idę na indukcję, czyli kładę się na porodówce na łóżku do rodzenia, podłączają mi kroplówkę, dodają oksytocynę. I leci przez 9h.
Dobrze, że mam gazetę i komórkę, bo jest nudno jak cholera. Gdy przeczytałam gazetę, obejrzałam już net z lewa na prawo zaczyna się hardcore. 3 porody naraz. Babki drą się jak głupie
– Oszalały! – myślę. – To nie może AŻ TAK BOLEĆ.
Krzyki się potęgują, słyszę je w mózgu, nie mogę się odłączyć, skurcze u mnie osłabły. Lekarze pozwalają mi zjeść obiad i skaczę na piłce od 12-14. Nie dzieje się nic ze mną. Poznaję za to lekarzy, ich podejście (obojętność), widzę jak działa porodówka, poznaję kto jest kim, zaczepiam tych milszych, rozmawiam o ich życiu itp.
O 17 babeczka odłącza mnie od pałąka z oksytocyną (od 14 znowu leżałam. Mierzy ciśnienie – 150/100. Woła koleżankę, bo może sprzęt padł. Koleżanka przynosi analogowy ciśnieniomierz. 150/100.
A ja słyszę w głowie przekleństwa, krzyki, wycie. I płaczę, gdy rodzą się dzieci, płaczę przy pierwszym krzyku każdego z trójki kochanych szkrabów. Słyszę jak babki minutę po urodzeniu NORMALNYM głosem rozmawiają z lekarzami, słyszę jak zapominają o bólu, widzę ZIELONYCH na twarzy ojców, którzy przecinali pępowinę i rwano im włosy z głów, zakrzyczanych i przerażonych nową rolą.
O 18 przyjeżdża Michał. Idę z nim pogadać, kupujemy czekoladę w automacie i informuję go, że nie chcę, żeby był przy porodzie. Opowiadam o swoich odczuciach.
– Ale ja od początku mówiłem, że będę tam tylko dla Ciebie, na Twoje życzenie. Nie chciałem być przy porodzie.
– Ale się nie gniewasz?
– Nie.
– Rozmawiałam z lekarzami. Gdy się zacznie poród, przyjedziesz, będziesz pod drzwiami, nie będziesz słyszał ryków, wejdziesz na przecięcie pępowiny. Jeżeli uznam, ze potrzebuję Cię szybciej, lekarze Cię zawołają. Zgadzasz się?
– Nie ma sprawy, będzie jak postanowiłaś.
O 20 podają mi antybiotyk, mierzę sobie ciśnienie. Nadal wysoko 140/90. Idę do dziewczyn z pokoju obok, opowiadam co się działo.
Dziewczyna w pokoju, dla której byłam miła, przynosiłam jedzenie, kupiłam jej kawę w automacie i zagadałam wyjaśniła dlaczego tak mnie przywitała. Nie mogła na mnie patrzeć, bo marzy o takim brzuchu. Jest w ciąży z 2gim dzieckiem (pierwsze poroniła) i w 17tc zaczęła krwawić. I leży, i się modli.
21, 24:00 – tętno dziecka
O 22 wyszłam z pokoju. Pod moimi drzwiami stoi rozdygotany ojciec.
– W czymś panu pomóc? Wody podać?
– Moja żona, my z Tczewa karetką przyjechaliśmy. Żona nie czuła ruchów, Boże, Boże. 35tc, ratują je.
Przytuliłam faceta. Powiedziałam jakieś badały. Że jest w najlepszym miejscu, że ma się nie łamać, musi być silny itp.
Gdy to powiedziałam z sali w inkubatorze wyjechała jego córka. Piękne maleństwo. Ojciec nie wiedział co ma robić – za córką, czy za żoną. Kazali mu usiąść i czekać. Zebrały się dziewczyny. Zaczęły pocieszać, że córka jest zdrowa, silna, że żona zaraz wyjedzie na łóżku. Mężczyzna zaczął opowiadać, że ma 2 synów, teraz córa się miała urodzić itp. Nie dokończył. W drzwiach pojawiło się łóżko z jego żoną. Przejął łóżko i powiózł żonę na salę pooperacyjną. Odetchnął. Ukłonił się nam i poszli w swoją stronę.
O 23 chodzę po oddziale, spotykam ordynatora, gadamy.
– Panie doktorze. Pan już z moich obliczeń jest 16h w pracy?
– Wie Pani co, powiem brzydko, ale ja lubię tak zapier…! Kocham moją pracę!
– Ooo! I to się ceni.
Podszedł pogłaskał po policzku i poleciał robić cesarkę.
Poszłam do łazienki – odszedł mi czop śluzowy podbarwiony krwią. Pobiegłam do położnej („jeszcze tydzień może odchodzić, jest ok”).
09.08
*Zaczynam 42 tc.*
0:30 – zapalają się światła, do mojej sali wprowadzają dziewczynę. Jej brzuch jest ogromny.
– Który tydzień? – pytam.
– 27 – pada lakoniczna odpowiedź.
– A chłopiec czy dziewczynka.
– Dwóch chłopców, tylko jeden martwy. I ryk.
Mrozi mnie. Po co ja gadam bez sensu, po co pytam, dlaczego intuicja mi nie podpowiedziała, żeby się zamknąć?
Nie mogę się uspokoić. Tej nocy ryczą wszystkie 3 babki. Mama bliźniaków, Stasia w 17tc i ja za biednymi dziećmi i niesprawiedliwością losu. Nie mogę spać.
3 – tętno dziecka.
Po poprzednim dniu z oksytocyną jest taka praktyka, że robi się dzień przerwy na obserwację (może poród sam się zacznie?).
Rano zmienił się lekarz główny, przyszedł na obchodzi otoczony wianuszkiem innych lekarzy i powiedział:
– Zakładamy pani cewnik.
– Róbcie co chcecie, tylko żebym urodziła – pomyślałam i kiwnęłam głową.
Na salę trafia Ania. Oczywiście kolejna kobieta, która płacze. A my z nią. Jej dziecko ma małogłowie. Przeżyje najwyżej godziną po porodzie
Poszłam na nakładanie cewnika.
– Jaki cewnik? Pani ma rozwarcie 2 palce? O co chodzi?
– No ale miało to przyspieszyć, to nakładajmy.
– Ale pani ma 1/5 porodu za sobą, to się tylko cieszyć. Zejść mi stąd i nie dyskutować.
– OK.
Wracam na salę. Stwierdzam, że nie dam się złemu humorowi i niewyspaniu. Umaluję się i ubiorę w szczęśliwą koszulę do porodu (moja siostra w niej rodziła i kuzynka).
Podczas mycia rąk zmoczyłam wenflon i poszłam go zmienić. Siedzę na fotelu, mierzę sobie ciśnienie (w normie). Wchodzi położna:
– Kowal dzisiaj rodzi.
– Łuhu! To ja jestem Kowal – macham z fotela.
– No to Pani dzisiaj rodzi. Szykować się.
– Ale jak rodzę? Przecież robicie dzień przerwy.
– Doktor powiedział, że „Panią urodzi dzisiaj”, a jak tak powiedział, to tak będzie.
Wracam do pokoju skołowana. Dzwonię do Michała.
– Dzisiaj niby mam urodzić.
– Ale jak to?
– Tak to. – powtarzam mu powyższą rozmowę.
Przychodzi do mnie położna i prowadzi na porodówkę. W pełnym makijażu – żeby było jasne Ze zdziwieniem patrzy na gazetę w ręku i próbę przemycenia poduszki.
– To Pani Kowal z ADHD, proszę się nie bać naszej gaduły – przedstawia mnie od progu.
Roześmiana o 11 kładę się na łóżko w tej samej sali, co poprzedniego dnia. Przychodzą lekarze. Badają mnie. Bez zmian. Smyrają, robią masaż szyjki (nie boli), rozwarcie na 3 palce, główka balotuje, nie gotowa.
– Czy zgadza się Pani na przebicie worka owodniowego?
– Tak. Jeżeli ma to pomóc i Pani jest w stanie zagwarantować, że wszystko pójdzie sprawnie to tak.
Pani przebija. Wód jest mnóstwo.
– Jezu, jak dużo, ale on tam miał wygodnie.
Podłączają oksytocynę i idą sobie.
Piszę sms do Kasi ile czasu upłynęło u niej od przebicia wód do zobaczenia Majki. 4h. Wołam lekarkę.
– No zobaczymy, czy Pani jest podobna do siostry.
O 14:10 przychodzi na świat mój Paweł.
3900 g
10/10
56 cm
Gosia ok, ale straciła sporo krwi.
Michał nie zdążył przeciąć pępowiny („i dobrze”).
„Rodziłam 3h bez znieczulenia.”
*GRATULUJEMY!!!!!!*
Fajnie jest być mamą. Nie spodziewałam się, ze tak łatwo wejść w rolę i poczuć instynkt. Niepotrzebnie się bałam tych pierwszych chwil z dzieckiem. Jestem najlepszą mamą na świecie, a Michał takim samym tatą – najlepszym.