Nie pisałam jeszcze, ale wszystkie czynności pielęgnacyjne związane z dzieckiem są banalnie proste, tylko trzeba wypracować swoje sposoby.
Obcinanie paznokci?
No problem – poczekać aż dziecko się uspokoi, zaśnie, specjalne nożyczki z zaokrąglonymi końcówkami w dłoń i obcinamy
Kąpiel?
Przypomina zanurzanie w wodzie z emolientem, a nie taką prawdziwą kąpiel. Trwa tylko chwilkę.
Pieluchy?
Nie trzeba przewijaków, wystarczy trochę twardego podłoża, zagadujemy dziecko, głaszczemy po policzkach, śpiewamy do niego, dmuchamy powietrzem z płuc po małym ciałku, szczegółowo opisujemy kolejne kroki na głos i szybko wymieniamy pieluchę.
Kikut pępowinowy?
Dlaczego odpadł po 9 dniach? Bo nie przeginaliśmy z pielęgnacją. Posłuchaliśmy położnej, która radziła robić… nic (profesjonalna nazwa czynności – wietrzenie). I bez zastanowienia zastosowaliśmy się do tego.
Nacieranie kremem/parafiną?
Po kąpieli nic tak mojego dziecka nie relaksuje jak masaż.
Przed porodem najbardziej bałam się tych codziennych czynności. Nie wiedziałam czy dam radę, bo dzieciak jest przecież taki mały i wyobrażałam sobie, że łatwo go uszkodzić.
Co się okazało?
Że dziecko jest wytrzymałe, natomiast poszczególne czynności proste. Wystarczy się odważyć i potem już idzie doskonale.
Odnoszę wrażenie, że podczas każdej czynności dziecko mnie obserwuje i czuje moje emocje. Gdy jestem zrelaksowana – wszystko idzie jak z płatka. Wystarczy jednak odrobina zniecierpliwienia i rozdrażnienia i dziecko anioł zamienia się w dziecko płaksię.
Czynności idą sprawniej, gdy zaczniemy traktować pociechę jak drugiego, małego człowieka, a nie jak kogoś, kto wymaga tylko obsługi. I to już od pierwszej minuty, od pobytu w szpitalu.