Czy rodzicielstwo wpłynęło znacząco na wasz związek w jakikolwiek sposób?
Takie pytanie pod jednym z wpisów zadała mi Cosinnego.
Oczywiście, że wpłynęło. Jest różnie. Postaram się to wyjaśnić w 4 punktach.
1. Szpital
Moja rada – bądźcie razem! Róbcie wszystko razem! Notujcie partnerowi rzeczy do kupienia/zrobienia.
Pierwsza pielucha, pierwsze ululanie do snu, pierwsze zdjęcie, pierwsze przebranie ubrań – to robił Michał. Od razu pokochał wielką miłością naszego małego człowieczka. Ja, wiadomo, jako matka miałam kontakt z synem tuż po porodzie, potem na pierwszym karmieniu.
Ale pytaliście o związek. Nigdy nie zapomnę wzroku męża na sobie po opuszczeniu sali porodowej, tego podziwu zmieszanego z dumą, euforii. Związek ewoluował, czułam namacalnie, że zrobiliśmy wspólnie krok milowy (nie wiem jak to inaczej wyjaśnić).
Potem, gdy mąż stawał w drzwiach szpitalnej sali, na sam jego widok ogarniało mnie wzruszenie. Długie godziny spędziliśmy siedząc i wpatrując się w nasze dziecko. Rozmawialiśmy, śmialiśmy się, snuliśmy plany („a nawet jak będzie śmieciarzem, co tam, ważne, żeby był szczęśliwy!”).
W szpitali oprócz tego był emocjonalny rollercoaster. Non stop coś u syna wynajdywali, straszyli mnie skomplikowaną terminologią potencjalnych zagrożeń – obok siedział Michał. I dobrze, przyjmował problemy na klatę, rozwiązywał je od razu, rozmawiał, podczas gdy ja nie dawałam rady emocjonalnie.
Dużo przeszliśmy w tym szpitalu, od śmiechu do płaczu. Ważne, że byliśmy tam razem i razem pokonywaliśmy trudności (w myśl zasady, że co nas nie zabije, to nas wzmocni!)
Podczas pobytu w szpitalu nagle pojawia się dużo rzeczy do kupienia, pomysłów, co trzeba zrobić lub przywieźć natychmiast w/z domu. Polecam robienie list i wręczanie ich partnerowi (ja wysyłałam swoje mailem z komórki ). Ważne, żeby wiedział gdzie szukać peelingu, kremu nawilżającego lub ciepłych skarpet, dlatego określamy też przybliżoną lokalizację potrzebnej rzeczy
Warto wcześniej wykupić dodatkowe minuty lub pakiet sms, bo ja tego nie zrobiłam i nawet nie chcę wchodzić na konto i podejrzeć faktury za telefon.
2. Dzień wyjścia ze szpitala
Moja rada – mamy, dajcie sobie pomóc, nie sprzątajcie w domu, kładźcie się spać, nie suszcie głowy partnerowi, on też przeżył swoje
Pałeczkę organizatora tego dnia przejął mąż. Sprawdził się znakomicie. On tak. Dlaczego tylko on?
Już wyjaśniam. Dzień po naszym powrocie było święto, sklepy pozamykane, więc Michał dostał ogromną listę zakupów (wrócił z wypchaną po brzegi torbą sportową). I pojechał.
Ja popełniłam błąd. Wyczerpana po szpitalu, oblewana przez zimne poty, z anemią… zaczęłam sprzątać, prać, rozpakowywać torbę. I to był błąd. W 1,5h ogarnęłam całe mieszkanie, głupia nawet lustro w łazience umyłam. A Michał gdy wrócił dostał ostry opierdziel za to, że… żyje.
Więc moja rada: kładźcie się spać po powrocie do domu. Nie sprzątajcie. Kurz da się zetrzeć za 2 dni.
3. Kolejne dni po powrocie ze szpitala
Moja rada: Jeszcze przed porodem zróbcie sobie próbę w domu. Przyszła mama siedzi w kuchni, nie rusza się z miejsca (zakładamy, że karmi), a tato wykonuje WSZYSTKIE jej polecenia. Robi listę zakupów, rozkłada zakupy, robi kawę, kolację, obiad, myje lustro, odkurza, zamiata, szuka parowaru, wyrywa listki z natki pietruszki, podlewa kwiaty, wyciera blat. Cokolwiek. Nauczcie się słuchać siebie nawzajem i wykonywać polecenia bez pretensji. Będzie jak znalazł po porodzie
Nie oszukujmy się. Matka wstaje do dziecka, bo karmi (jeżeli karmi piersią). Ma poszatkowany sen. Wstaje co 3-4-5h, rozbudza się. Nie każdy to toleruje. Trzeba przywyknąć. Jeżeli trafia się nam dziecko-anioł, jest ok. Kładziemy się spać i zapominamy o drzemce. Jeżeli mamy małego diabła, nękanego kolkami nie jest tak różowo. Matka jest styrana, zmęczona, na skraju wytrzymałości. Trzyma ssaka przy piersi, a mąż krząta się po domu i… wykonuje jej polecenia.
I tu pojawia się problem. Dla mnie taka sytuacja była bardzo trudna do zaakceptowania (trwała dwa dni), lubię być niezależna, nie lubię rozkazywać, wydawać poleceń, a jeżeli już je wydaję, to lubię, gdy są szybko i bezbłędnie wykonywane. A tu było zastanawianie się: w czym zrobić sok z natki pietruszki, w którym kubku zaparzyć kawę, gdzie trzymamy to, gdzie tamto. Drażniło to mnie dodatkowo, a wykonujący prośbo-polecenia mąż też nie był zadowolony ze swojej roli niewolnika. Rozdrażnienie i zmęczenie zrobiło swoje, wywracałam oczami chyba z milion razy, co denerwowało mojego „niewolnika”, który głośno komentował moje zachowanie (z tego incydentu nie jesteśmy dumni, ale miał miejsce, na szczęście trwał tylko 2 dni).
Dzisiaj myślę, że mogliśmy to przećwiczyć, chociaż spróbować zdjąć ze mnie część obowiązków (przez pół ciąży zajmowałam się domem, weszło mi to w krew), przekazać je mężowi, żeby się wdrożył, mogłam go poinstruować co i jak robię, co preferuję, który płyn do rzeczy Małego, która herbata z rana (itp.).
4. Życie codzienne
Moja rada: cieszcie się sobą, róbcie zdjęcia, zapisujcie Wasze momenty
Momenty, gdy mąż podchodzi, przytula mnie i dziecko są wspaniałe. Buziaki, noszenie Małego przez tatę, śmianie się, wpatrywanie w dziecko, picie pierwszego po 9 miesiącach przerwy kieliszka wina, oglądanie wspólnie filmu, gdy dziecko śpi (lub nie śpi), spacery z wózkiem, plany wyjazdowe. To wszystko cementuje związek. Są też ciężkie noce z kolkami, noszenie dziecka przez 4 godziny i bezradne spojrzenie rodzica, bo nie wiadomo już jak pomóc szkrabowi. Wspólne działanie i odetchnięcie, gdy wreszcie się udało. I wreszcie śpi. A na koniec przytulenie się wieczorem i upragniony sen rodziców.
I warto było przejść szpital, mękę początkowych dni z tym rozkazywaniem, żeby dojść do etapu, gdy dziecko ma 20 dni, a my roześmiani siedzimy w sypialni i patrzymy na nie w łóżeczku.
Pozostaje tylko cieszyć się bezkolkowymi momentami i pamiętać, że ” w życiu piękne są tylko chwile”.