Książka Jerzego Stuhra jest szczera. Pomimo tytułu nie jest to rozwlekły opis choroby, napotkamy tylko małą wzmiankę o chemii. I to wystarczy, żeby czytelnikiem wstrząsnąć.
Tak sobie myślę… to pozycja obowiązkowa dla czytelników przyglądających się bieżącym wydarzeniom w Polsce. To książka też dla tych, którzy o teatrze i filmie nie wiedzą kompletnie nic. Sam rektor PWST w Krakowie poprowadzi Was za rękę przez meandry kultury. Pochyli się nad zagadnieniami społecznymi, trafnie skomentuje decyzje polityków.
Jerzy Stuhr pisze dziennik dla Lenki, swojej nienarodzonej wnuczki. Mężczyzna leży w szpitalu i doświadcza życiowej klęski. Oto pokonał go nowotwór. Lekarze mają różne opinie, proponują leczenie, ale Pan Jerzy jest świadomy, że może być źle. Chce pisać, właśnie dla Leny.
Dzisiaj już wiemy, jak skończyła się ta historia. Pacjent pokonał groźnego przeciwnika, odzyskawszy już swoje cieszył się zdrowiem kilkudniowej wnusi. I pracuje, spełnia się zawodowo, nadal jest dumny z dzieci.
Książka jest fenomenalna. Wzrusza, bawi, daje do myślenia. Wersję audio czyta sam Pan Stuhr. Przy listach dzieci obserwowałam pierwsze próby raczkowania w wykonaniu mojego Pawła i leciały mi łzy. Autentycznie nie pamiętam, żeby jakakolwiek książka aż tak mną wstrząsnęła.