*1. Tusz z Essence*
Przez pierwsze 3 tygodnie września niestety się nie sprawdzał.
Żeby nie zostać całkowicie bez tuszu do rzęs, skusiłam się na ofertę od *Paese* z nadzieją, że może oni przyślą mi może tusz. Zaryzykowałam i przysłali!
*3. Stary, prawie wykończony tusz od Eveline*
W ostateczności mogłam zawsze używać prawie wykończonego *tuszu od Eveline* (kupiony w Biedronce w zestawach, które polecałyście).
Codziennie próbowałam używać tych dwóch produktów:
I załamywałam ręce. Tusz od Paese, supralash okazał się… ciemną farbką o żelowo-kremowo-płynnej konsystencji.
Zrobiłam szybko zdjęcia, żebyście wiedziały, o czym mówię:
Tusz od Paese miał: wydłużyć i podkręcić. Ja niestety widzę tylko spływający z rzęs płyn. Okropieństwo. I żeby nie było, że się czepiam. Patrzcie na końcówkę Eveline – 1 warstwa a widać cokolwiek. Może efekt nie jest fenomenalny, ale widać jakiekolwiek działanie. A tusz od Paese spływa. Dno. I 5 metrów mułu.
Nie kupujcie, bo nie warto.
Ps. Mam ostatnio pecha, jeżeli chodzi o tusze.