Sama jestem przykładem, że czasami życie płata figle i to, czemu mówiłam stanowcze „nie! nie założę tego, ale wieśniaki (bez urazy dla mieszkańców) w tym chodzą!” nagle ląduje w mojej szafie
*Wyliczanka – przepraszanka*
“Nigdy nie założę szpikulców, bo jak to wygląda!”
A tu proszę, byłam z siostrą w CCC i wyszłam z takimi oto cudeńkami:
“Nie, nigdy nie założę dziwacznych platform, jak to wygląda!”
A oto i moje platformy:
“Boże, jest lato a te wariatki za granicą chodzą w śniegowcach! Nienormalne”
Moja ulubione buty do porannego chodzenia na spacery z Guciem:
“Jak obleśnie na kobietach wyglądają górskie trapery”
Pierwszą rzeczą, którą kupiłam po nabyciu psa były buty do chodzenia do lasu:
“Te kobiety w puchowych kurtkach wyglądają jak balerony!”
A oto i ja jako baleron:
“Jak to wygląda! Jak ma duże piersi, niech nie nosi takich maxi dres, przecież to uciska jej piersi, ble”
Moja maxi:
“Jak można się ubrać na różowo! I to wszystko na różowo. Co ona ma 5 lat?”
Oto i różowiutka ja:
“Jak do ślubu to w welonie!”
No a skończyło się tak:
“Jak ma kropki na nogach po goleniu niech nie nosi krótkich-niekrótkich spodni bojówkowych”
Ehe…
Mam kontynuować?
Czy wystarczy przykładów na to, że nie ma co mówić, że czegoś nigdy nie założymy, bo ktoś tam u góry może nam zrobić niezły dowcip i będziemy pomykać w lamparcich wzorach do spółki z różowymi przepaskami na biodro.