Tusz bumerang, bo oddałam go/wyrzuciłam/pozbyłam się i nie wiem, w jaki sposób do mnie wrócił (pewnie zagarnęłam go podczas robienia makijażu ślubnego z Kasi saszetki).
*Dlaczego pozbyłam się tego tuszu?*
Kupiłam go pod koniec sierpnia 2012. Nie miałam ani dużo pieniędzy, ani żadnego pełnego tuszu. Postanowiłam kupić wychwalany i polecany tusz z Essence Multi Action (ok. 10 zł).
W domu zadowolona próbowałam pomalować nim rzęsy i… nic (merdałam szczoteczką w opakowaniu bardzo mocno). 3 warstwy i nic. Susza, brak efektu, nic. Przeczesywanie. Po 10 warstwach coś tam było widać, ale nie było to zadowalające.
Pomyślałam, że może to ja robię coś źle. Wrzuciłam go do kuferka i zapomniałam o nim na 2 tygodnie.
Temat wrócił przy okazji makijażu ślubnego Kasi. Niewiele myśląc oddałam cholernika przyjaciółce, która lubi naturalny look rzęs (bo ja muszę cokolwiek widzieć, jakikolwiek efekt).
W poniedziałek zdziwiona dostrzegłam ten tusz w moim kuferku, dałam mu szansę po raz ostatni.
*I szok!*
Cokolwiek widać! Jest jakikolwiek efekt po 1 warstwie! Nie jest on może spektakularny, ale jest!
Nie wiem, jaki jest sens wypuszczania na rynek produktu, który zaczyna działać po 3 tygodniach. Gdyby do mnie przypadkiem nie wrócił, nie kupiłabym go już nigdy.
Słyszałam o tym, że produkty muszą zgęstnieć, potrzebują trochę tlenu, czy nawet pożądane jest delikatne zważenie, ale nigdy wcześniej nie miałam do czynienia z tuszem znikającym i pojawiającym się. Niczym David Copperfield
*Apel*
Dziewczyny, jeżeli coś Wam nie działa, rzućcie ten produkt* w kąt na kilka tygodni. Może zmieni zdanie
___________
*u mnie aktualnie w kącie leży tusz z Paese; normalnie dno i 5 metrów mułu, bo nawet po nałożeniu 10 warstw NIC na rzęsach nie widać