Ku pamięci, bo zawsze umyka.
Wiadomo, że święta z dzieckiem nabierają nowego wymiaru. Pomimo zimowej aury (towarzyszył nam grad) na zewnątrz, zachwyty i błysk w oczach dziecka pojawiają się raz za razem. Wspólne sprzątanie, potem ustalanie listy zakupów, malowanie pisanek last minute (u mnie wersja w kurkumie i mazakowe oczy). Paweł przeżywa to świadomie po raz pierwszy, jest zaciekawiony wszystkim, co go otacza, pomaga, naśladuje i przeżywa z nami każdy świąteczny (i przedświąteczny) dzień.
Mówiąc szczerze (jeżeli chodzi o potrawy i przygotowania) w tym roku jakoś za szybko nadeszły święta wielkanocne. Moją głowę zaprzątały problemy i nawet nie zdążyłam zasiać rzeżuchy, a tu okazało się, że w żadnym sklepie jej już nie dostanę. Nic straconego, przywiozłam wyrośniętą z domu rodzinnego. Dobrze mieć mamę, która zawsze ogarnia wszystko!
Punkt obowiązkowy soboty to święcenie pokarmów. Co roku dbam o to, żeby zabrać aparat. Mówcie co chcecie, ale widzę, jaką frajdą dla dzieci jest uczestnictwo w tym wydarzeniu. Od kilku więc lat uwieczniam uśmiechy na twarzach i zaciekawione spojrzenia dzieci. W tym roku mój syn po raz pierwszy (na własnych nogach!) przyszedł do koscioła i chociaż nie miał swojego koszyczka (oczami wyobraźni widzę to zbieranie zawartości z ziemi co 5 minut), to plan się udał. Spotkaliśmy się z Majką i z moją siostrą i nasze dzieci razem poszły poświęcić pokarmy.
„to mój braciszek, wiesz”
i matka niepotrzebna
To w tych świętach jest najlepsze. Wspólny czas. Pomysł kupienia dużej kolorowanki okazał się strzałem w 10. Bawili się wszyscy, nie tylko dzieci.
Oby kolejne dni świąt były tak rodzinne i tak wesołe jak ich początek. Tego sobie i Wam życzę.